sobota, 31 grudnia 2016

Co nam wpadło w łapki? Haul mikołajki/święta



Prezent na mikołajki: 
Obroża Pik Pik Jak ją wyjęłam, to bardzo się przestraszyłam jej szerokości (2,5) na tak małej szyjce jak teenkowa, ale teraz nie żałuję tej decyzji. Wzór bardzo do niej pasuje (liski), jedynie zatrzask mógłby mniej klekotać.


Prezenty na święta:
Bezrękawnik Cooky Nie znalazł się wprawdzie w paczce, ale przyszedł kilka dni przed świętami, więc postanowiłam go tutaj zaliczyć. Naprawdę ciepły, niestety trochę pogrubia.

Sirius owca Pies oszalał na jej punkcie i postawił sobie za osobisty cel jej unicestwienie, czyli bardzo się podoba.

Planet Dog Lil' Pup Orbee Elastyczna, skoczna i jest o co zaczepić kły. Nie wiem, czy przebija naszą legendarną Hoko Funny, ale na pewno nie żałuję zakupu. W dodatku jest bardzo fotogeniczna!

Kabanos Planet Pet Society Smaczek jak smaczek, nie ma co się rozpisywać.

Maced Spaghetti Idealna przekąska, gdy łaciaty piesek domaga się zbyt dużej ilości uwagi lub po prostu czegoś chce i nikt nie wie czego.

Upominek od Cooky Taka słodka niespodzianka na święta.

Alpha Spirit Kość hiszpańska mała Mam mieszane uczucia, na razie leży otwarta w lodówce. Niestety, ale ilość tłuszczu, jaka się na niej znajduje odstrasza przed daniem tego psu.

Bidon Kupiony przez siostrę i z odciętą metką, więc niestety nie wiem, jakiej jest firmy.

W drodze:
Truelove Front Range Harness Idą z Chin, więc nie wiem, kiedy dotrą.

Żegnaj '16, witaj Nowa Przygodo!

Każdy rok to Nowa Przygoda, czasem szczęśliwa, czasem nie, ale zawsze potrafiąca nas czegoś nauczyć i wzbogacić o nowe wspomnienia-doświadczenia.

Co przyniosła nam Stara Przygoda?

Nasz pierwszy kontakt z agility na prawdziwym torze. Nie należał w ogóle do udanych, ale trzeba kilka razy spaść z rowerka, żeby nauczyć się jeździć.

Niedługo potem udałyśmy się na otwarty trening obi pod okiem Moniki Kowalskiej z ObiFru Team, gdzie Teena super pracowała, opanowując swój lęk separacyjny, który to właśnie przeszkodził naszemu agi. Okazało się ponadto, że idzie nam całkiem nieźle i mam swojego Małego Geniusza.


Później znów spróbowałyśmy agi na tym samym torze, nie poszło dużo lepiej i pojawiły się nowe problemy, jak brak motywacji, no i... okropne błoto..., ale wierzę, że mimo zbyt wielkich utrudnień starała się nie poddawać.

Poznałyśmy na żywo Gabrysię i Lucky'ego, z którymi wybrałyśmy się na zakupy do Karuska i na bardzo fajny spacer, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze wybierzemy się na podobny.

Następnie zorganizowałyśmy TEENAge Dog Walk 2, na którym przedzierałyśmy się przez gąszcze z Martą od Mango, Gabrysią i Lucky'm oraz Eweliną i Daisy. Może kiedyś lepiej ogarnę organizację. :D


Udało nam się w tym roku pojawić na Marszu Azylanta, na którym mogłam zaobserwować diametralną różnicę w porównaniu do 2013. Teena czuła się bardzo pewnie, nie miała żadnych oporów do marszu w wielkiej hordzie psów i ludzi, co mnie niezmiernie cieszy. Miałyśmy też okazję poćwiczyć agi.

W wakacje zakupiłyśmy nasz mało profesjonalny (ale własny!) pięciometrowy tunel agility, który nam bardzo pomógł, a także hopkę z rurek, więc kilka razy ćwiczyłyśmy proste sekwencje na działce.

Przybyłyśmy również na wybieg dla psów, gdzie odbył się otwarty trening Bethoven szkoły dla psów, który wykorzystałyśmy głównie jako okazję do zapoznania z ogarniętymi pieskami, a także możliwość poćwiczenia w rozproszeniach, bo... "-To teraz poćwiczymy slalom!-Tyłem czy przodem?-...". :D


Pod samiutki koniec roku, bo 22 grudnia dane nam było wziąć udział w fantastycznym treningu agility w Białym Psie, który przerósł moje oczekiwania względem psa, i gdzie dodatkowo poznałyśmy Milenę&Cherry, które są z okolic miasteczka, do którego często jeżdżę w wakacje.

Poza tym: nowe tereny, nowe zdjęcia, nowe pomysły i naprawdę fajna Wigilia, na którą udało mi się kupić kilka od dawna planowanych prezentów. Myślę również, że znacznie lepiej nauczyłam się rozumieć swojego psa.

A jak zwykle należy przedstawić nasze postanowienia:
- kolejny raz przesunąć swój horyzont; dosłownie i w przenośni
- uczestniczyć w psich wydarzeniach 
- próbować nowych sportów, doskonalić się we frisbee i uczyć nowych czynności
- wziąć udział w semi (tak się składa, że jesteśmy już zapisane)
- być może pojechać nad morze
- robić jeszcze lepsze zdjęcia  (heheh, a to już poddaję ocenie innym)
- przenigdy się nie poddawać!


Nie wszystko się udało i są rzeczy, które mogłyby się potoczyć lepiej, ale wszystko ma swój cel, a stare błędy zawsze można poprawić.

Teraz pora na przyszły rok!
- pojechać gdzieś dalej i miło spędzić czas
- pojechać na Rynek Główny i zrobić upragnione zdjęcia
- zwiedzić z psem inne krakowskie miejsca, które planowałam
- organizować grupowe spacery
- utrzymywać stare przyjaźnie i poznawać nowych ludzi
- brać udział w kynologicznych wydarzeniach
- wędrować w poszukiwaniu nowych miejsc
- mieć powody, by uznać ten rok za udany!

Szczęśliwego Nowego Roku!

Trening agility w Białym Psie

Tego dnia wszystko wisiało na włosku. Jeszcze kilka godzin przed nie byłam pewna, czy w ogóle pojadę, bo życie jak zwykle lubi kłaść kłody pod nogi. Późna pora, godzina szczytu, mróz, nieznane miejsce i brak aprobaty. Mieszanka niezbyt smaczna, ale do przełknięcia. Godzina 17 dnia 22 grudnia 2016. Po dość trudnej do pokonania drodze dotarliśmy na miejsce, upewniło mnie w tym widok młodej dziewczyny z beaglem. Pies miał ruffweary, a kiedy to piszę, nie jest to jeszcze typowy ubiór spacerowy, choć zaczynam je coraz częściej widywać. Po zaparkowaniu podeszłam do niej, dzięki czemu dowiedziałam się, że jest uczestniczką tego samego treningu i, że trener się spóźni. Nie zdziwiło mnie to, sama się spóźniłam przez te okropne korki. Nie czekałyśmy jednak długo i p.Jola przyszła. Poszłyśmy za nią pod górkę, co było dla mnie miłym zaskoczeniem (poprzedni teren, na którym bywałam był niski i bagienny). Na początku nie miałam pojęcia, czy cokolwiek z tego wyjdzie. Pies jak zawsze obrał sobie za cel pilnowanie każdego bez wyjątku i chciał do niego biegnąć, podduszając się na smyczy. Zdenerwowana w końcu powiedziałam tacie, żeby poszedł czekać w aucie. Na torze ćwiczyły tylko dwa psy i Teena była druga w kolejce, co oczywiście było dobrym posunięciem - miała czas, żeby zrozumieć, że naprawdę jesteśmy tylko we dwie i nie musi nikogo szukać. Kiedy przyszła kolej na nas, trochę nie wiedziałam, jak to będzie. Tunele. Teena raczej nie polubiłaby fanpage'a tej przeszkody, sądząc po wcześniejszych treningach. No, gdyby przyjąć, że posiada facebooka... w sumie to ma. Nieważne. Najpierw były to proste tunele i chyba hopka (?), ale tego drugiego nie jestem pewna. Biegała. Nie była odmowy, ominięcia przeszkody, wyjścia z tej samej strony. Biegała! Oczywiście nagradzałam ją i cieszyłam się w duchu, że ominęły mnie nieprzyjemności. Przebiegła nawet przez ten zakręcony i nie miała praktycznie żadnych oporów. Na drugim wejściu były hopki ustawione jedna po drugiej. Dobrze jest przerobić takie podstawy, a nie później się dziwić, że pies nie chce biegać bardziej skomplikowanych, co pani trener wiedziała i to doceniam. Teena bezproblemowo biegała i skakała, nawet jeśli chciałam tylko przejść i nie było komendy.


 Poznała nowy rodzaj nagrody - smaczki odłożone w plastikowym pudełku i chyba jej się spodobał. Kiedy jednak nie odkładam ich tam, to dawałam je bardzo szybko i przykucając, wręcz podobno przesadzałam, bo psu zdarzyło się je odebrać w ciągu skoku, ale naprawdę chciałam, żeby ciągle czuła motywację i miała jak najlepsze skojarzenia z przeszkodami, by nie zaprzestawała biegu tak jak kiedyś. Początkowo nieśmiało biegałam dłuższe sekwencje i bardzo pomagałam jej, żeby nie omijała przeszkód i wiedziałam, gdzie ma biec. Tak czy inaczej przez cały trening szło jej genialnie, później biegała już długą sekwencje z wymianą ręki bez dodatkowych wspomagaczy z mojej strony i wciąż moja kochana robiła to z entuzjazmem. To było tak nierealne, że teraz zastanawiam się, czy to nie zdarzyło się w mojej głowie, chociaż wiem, że to głupie (należę do ludzi, a ten gatunek zwierząt ma w zwyczaju pamiętać tylko złe wspomnienia). Gdy skończyły nam się smaczki, wyjęłam jej ulubioną hoko funny i pani zaproponowała, że będziemy biec, a ona na koniec jej rzuci. Jednakże jako, że jest to jej najukochańsza piłeczka, podbiegła do trenerki i zaczęła merdać ogonkiem ze wzrokiem "Daj! Daj! Noo proszę, daj!", więc odebrałam z powrotem jej skarb i wsunęłam do kieszeni. Ostatnią sekwencję za piłką biegła z wielką radością, więc trening zakończyłyśmy bardzo pozytywnie.

Na koniec, żeby było śmieszniej odwieźliśmy Milenę z Cherry na przystanek. W czasie drogi cały czas gadałyśmy. Trochę byłam niepewna, jak będzie z Teeną i innym psem w aucie, którego dopiero, co poznała, ale w ogóle nie było problemu.

W pogoni za przeszłością

Śmieszny tytuł, co? W końcu większość napisałaby za marzeniami, za planami... w sumie nie wiem za czym. Ale tym razem nie ja.







Od razu należałoby wyjaśnić, o co tej istotce chodzi. W skrócie o to, że wielu rzeczy nigdy bym nie zmieniła. To nie tak, że nie lubię żadnych zmian. Osobiście uważam np., że sikanie do kibla jest wygodniejsze od sikania do nocnika. Poważnie. Ale nie każda zmiana rzeczywistości jest równie dobra.

Tak jakoś na początku roku pisałam, że usilnie próbuję wejść w nowy plan, jakim jest liceum. Przyzwyczaić się do nowych godzin, wejść w nowe buty, spróbować nowych kibli... Dobra, dobra już kończę. I w sumie nawet mi to (czasami) wychodzi. Chyba póki co moim największym problemem jest lenistwo. I to nie tak, że ja siedzę w domu i piszę na komputerze (tak jak np. teraz...)  marnuję swoje życie, tylko o to, że... ja go właściwie nie mam. Niestety po ciężkim dniu albo i całym tygodniu trudno mi ogarnąć swoje cztery litery i przejść się z psem na intensywny spacer. Zwyczajnie brak mi na to sił, a przypuszczam, że spacer z omdlałym jest wybitnie mało interesujący. Jednak biorę się za siebie i wracam do swoich nawyków, do nawyków z przeszłości. A jakie to nawyki?

Trzynastoletnia Karolina codziennie rano o szóstej wychodziła ze swym brykającym szczeniakiem na pole (yep, jestem z Małopolski i żadnego dworu - póki co - nie posiadam), by porzucać mu zabawki, poćwiczyć sztuczki i poświęcić mu jak najwięcej minut przed wyjściem do szkoły. I tak cztery razy dziennie. Na każdym spacerze - i tym o 6, i tym o 21. Napisałam, że ze szczeniaczkiem, ale ten nawyk nieco mniej intensywnie, ale utrzymywał się przez lata. Szkoła była i to piątkowa, ale po spacerze. Najpierw był spacer pies, potem cała reszta świata. Przypomniał mi o tym spotkany świeżo upieczony właściciel shiby, który... widział nas, jak dzień w dzień wychodziliśmy poaportować o szóstej. Wracając do domu, miałam łzy w oczach.


A co się ostatnio u nas działo?

Kilka tygodni temu byłyśmy na spacerze z Megi, czarno-białą kundelką mojej przyjaciółki, która, nawiasem mówiąc, jest adoptowana. Megi, nie koleżanka! Suczka okazała się być zalękniona bardziej niż się spodziewałam, o czym byłam ostrzegana, więc byłam naprawdę naiwna, myśląc, że tak po prostu trafi do teenowego friendzone'u. Teraz wiem, jaki duży błąd popełniłam w trakcie spaceru - dodałam bodziec wywołujący strach (inny pies, nawet całkiem ignorujący) do innego takiego bodźca (park, który jest niedaleko, ale kundelka do niego nie chodzi), co razem z niepewnym siebie charakterem psa utworzyło książkowy obraz paniki. Przez całe popołudnie plułam sobie w brodę, że tego wcześniej nie przewidziałam i w myślach obrałam najbardziej pozytywny scenariusz, zamiast wcześniej połączyć pewne fakty. Jedynie usprawiedliwia mnie to, że nigdy wcześniej nie widziałam tego psa i jego reakcji na różne rzeczy. Tak czy inaczej, pies jest już po konsultacji z behawiorystą i mocno trzymam kciuki za tę dwójkę, z którym mam nadzieję, że pójdę jeszcze kiedyś na spacer i tym razem oba psy będą się miło spędzać czas! 

Niedawno zaliczyliśmy też pierwszy trening frizglity. Taki domowy oczywiście i decyzja o nim została podjęta dość spontanicznie, więc w międzyczasie... pogubiłam się w zasadach. Ćwiczyłyśmy tylko z tunelem, bo hopka została poza miastem i byłam naprawdę pewna, że po przeszkodach pies ma obiec przewodnika. No, właśnie nie ma... Mimo wszystko sport mi się spodobał, jest ciekawym urozmaiceniem łączącym agility i frisbee. Teenie w "naszej formule" całkiem fajnie szło, jak zawsze bardzo się starała łapać dyski. Trochę omijała tunel mimo bardzo pomocniczego handlingu i... obecności tylko jednej przeszkody, ale mózg pracował i usilnie próbował połączyć te dwa sporty, co nakazano mu po raz pierwszy, więc wszystkie niedociągnięcia wybaczam i cieszę się z dużego zaangażowania podczas całego tego treningu (oprócz frisbee i frizglity, robiłyśmy jeszcze elementy obi, żeby nie tylko ciałko było zmęczone).







Ćwiczymy też sztuczki, a bywa z tym różnie i teraz obrałam za cel stanie na łapach z tylko jednej strony ciała. Idzie opornie, ale przebłyski geniuszu też bywają, więc uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego i tę sztuczkę doprowadzimy do końca i kropka. Nie wiem jak, ile nam to zajmie i czy pies szybciej nie nauczy się latać, niż to robić, ale tym razem się nie poddam. Ponadto chcę od dłuższego czasu pojechać na trening agility do klubu i tuż przed napisaniem tego posta napisałam już do właścicielki toru, więc zrobię wszystko, by znowu spróbować tego sportu. //22 grudnia:
Byłyśmy dzisiaj na torze w Białym Psie. Godzina 17, nieco zimno i wokoło ciemno. Pies co pewien czas rozproszony (w końcu ktoś musi kontrolować cały świat, nie?), nieco wokalizujący i hopsający mi na nogi podczas przerw, ale... biegał. Z takim samym entuzjazmem na
każdym wejściu! To był pierwszy trening agility w moim życiu, który był po prostu genialny i będę go niesamowicie wspominać. Czasem musiała podejść do płotu i sprawdzać, czy na pewno nie ma tam mojego taty, ale tylko między sekwencjami i sama jej na to pozwalałam, a kiedy ćwiczyła... wymiatała na maksa.

Kompletuję też prezenty bożonarodzeniowo-mikołajkowe, bo przyznam, że zdarzało mi się nie popisać pod tym względem, ale w tym roku tak nie będzie! Nie będę póki co zdradzać, co za gifty planuję, zresztą dla części osób byłyby to minizakupy, ale w skrócie zamawiam kilka rzeczy, które chodzą mi po głowie od jakiegoś czasu - trochę do zabawy, trochę do noszenia i jakąś przekąskę jako rewanż za te wszystkie pierniczki i stół wigilijny. Może też sama coś pierwszy raz upiekę (moje zdolności kulinarne wykarmiłyby chyba tylko roztocza). Kto wie. //22 Zostanę pewnie przy tej wersji o roztoczach, ale za to faktycznie udało mi się kupić kilka rzeczy, o których od dawna myślałam i jestem z nich zadowolona.




///Niektórym w tej chwili się wydaje, że połowa posta nie pasuje do drugiej. Otóż nie. Agility to moje dziecięce marzenie i biorąc psa, od dawna chciałam je ćwiczyć, ale nie miałyśmy wtedy możliwości do tego. Moim jednym z planów było też spotykanie się z innymi psiarzami na spacerach, o czym również była mowa. Od wakacji trochę był z tym zastój, więc postaram się do tego wrócić. Sztuczki kiedyś ćwiczyłyśmy kilka razy dziennie i planuję do tego wrócić, bo dawało to najlepsze efekty, a pies był psychicznie zmęczony, czego teraz często mu brakuje i potrafi się o tym głośno dopominać. Zdarzyło mi się też nie dać mu prezentu na gwiazdkę (sic!). Jak pewnie, teraz już się domyśliliście ten post to cofnięcie się w przeszłość i naprawienie starych błędów, których żałuję.


A tu taki bonus humorystyczny:
Zmierzcha się. Nagle ktoś schodzi na dół, do wąwozu, gdzie niegdyś znajdowało się stare wysypisko śmieci. Dzisiaj nie pozostało po nim wiele, albowiem wąwóz stał się częścią lasu, a las częścią wąwozu. Gdzieniegdzie spod mchu wyrasta stary but czy oderwana głowa dziecięcej zabawki na zawsze utulonej do snu wśród zszarzałego runa. Wie, czego szuka, ale jeszcze tego nie widzi. Przykuca. Z góry słyszy narastające dźwięki wydawane niewątpliwie przez ludzi. "Tam ktoś jest!" - mówi nerwowo docierający z góry głos. Nieznajomego przechodzi dreszcz, by zaraz potem na jego twarz wstąpił nieokreślony uśmiech. - Kto to był? Menel? Psychopata? Może eksplorator Zony (Czarnobyl)? Nie, to tylko psiarz robiący swojemu psu zdjęcie. :D  Wesołych Świąt! 

piątek, 30 września 2016

Lemoniada

Nieraz gdzieś w amerykańskich serialach się słyszy "When life gives you lemons, make lemonade".


Jestem w pierwszej liceum, więc ciągle to dla mnie trochę nowa sytuacja. Zwłaszcza, że trafiłam do zupełnie nowej klasy, z całkowicie nieznanymi dziewczynami (płci przeciwnej brak), zupełnie nowym planem lekcji, który nijak ma się do starego (czasem 12.45, a czasem 7.30) i zadaniem, by to jakoś pogodzić ze swoim standardowym życiem i znaleźć na wszystko czas. Z Teeną na początku września robiłam krótkie treningi podstaw obi, ale później wszystko się trochę popsuło przez jej boliłapkę. Zainwestowałam z te okazji w Aniflexi+, którego podawanie przez strzykawkę bez igły jest bardzo kreatywne w naszym przypadku. Powiem tak; jeśli moja skóra, oko albo dywan czy pościel cierpiały na niedobór witaminy C, to już nie cierpią. Poza tym próbujemy powrócić do normalności - jutro jedziemy na otwarty trening u Bethoven szkoła dla psów, a za tydzień na dogtrekking w Alwerni, w której spędziłam całe wakacje (ci, którzy słuchali mojego użalania się, to dobrze o tym wiedzą) na niesamowitą trasę -uwaga- aż całych 5 km. Były też oczywiście dłuższe, ale to uno - pierwsza nasza taka impreza, due - może lepiej nie przeciążać łapki, tre - tereny są nam znane. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się kupić jej jakieś porządniejsze i wygodniejsze szelki, bo we wszystkich, które teraz mamy (Julius-k9, Kudłaty Art, Happy Husky, bezuciskowe) mam jakieś mniejsze lub większe zastrzeżenia. Czaję się na Hurrty Padded Updated Y-harness, ale wciąż się zastanawiam.







Mam kilka pomysłów na posty, ale nie wiem, czy mam pomysł i czas, aby je skończyć.
-Dlaczego kynologia to zajęcie całkowicie nieopłacalne? (w żartobliwym sensie, spokojnie)
-Jak to jest mieć małego psa? Praktyka. (czyli nie, nie o tym, że karmy taki pies je mniej, tylko o przypadkach z życia)
-Sytuacje, w których inny psiarz utrudnił mi życie (absurdy spacerowe, choć w sumie to naprawdę nie lubię pisać o nieprzyjemnych sytuacjach).

Jesteście ciekawi któregoś z postów? Piszcie w komentarzach, to da mi motywację, której potrzebuję do ich dokończenia.

środa, 6 lipca 2016

Hipokryzje psiego światka

Moja przygoda z tzw. 'psim światkiem' zaczęła się od portalu zapytaj.com.pl. Owy portal istnieje nadal, ale nieco pod innym linkiem i przedstawia się na pewno w odmienny sposób. Wiele psiarzy, którzy siedzą w tym dawna tam właśnie zaczynało, bo tam trafiały osoby zainteresowane kynologią, mogły nauczyć się od innych, czytając ich odpowiedzi w słynnym dziale 'Psy'. Czasy się jednak zmieniły i prawie wszystkie osoby z "tamtych czasów" po prostu się stamtąd wyniosły, a strona straciła swój dawny urok.


Po co o tym mówię? Bo wszystko wyglądało kiedyś inaczej. Nikt nikomu nie rzucał się do gardła, po prostu bardziej doświadczone osoby ewentualnie zwracały komuś uwagę, jeśli uważały coś za niestosowne. Nikt nikomu nie wytykał swojej racji, jako jedyną słuszną i nie istniały wszelakie hipokryzje. Teraz osoby, które przeczytają jakiekolwiek mądrości na facebooku, zaczynają rzucać nimi w twarz innym (co z tego, że jeszcze x czasu temu same nie miały o tym pojęcia), a bezsensowna jatka trwa, nawet jeśli brak im argumentów, bo... właściwe to za dużo o tym nie wiedzą i się na tym nie znają.

Wszystko gówno warte 
Ta sprawa akurat nie dotyczy facebooka, a raczej najbliższego otoczenia psiarza. Nakaz sprzątania psich prezencików wszedł dobre lata temu, więc raczej każdy mieszkaniec Polski powinien sobie zdawać sprawę z jego istnienia. Zdarza się prawić komuś pięknie: twój pies, twoja kupa. No dobra, a gdzie mój kosz? Jestem kulturalną osobą, więc nikt mi o worku przypominać nie musi, ale to powinno działać w dwie strony - ja sprzątam, a inni zapewniają mi do tego kosze i biodegradalne worki, bo powiedzmy sobie szczerze, co się szybciej rozłoży - prezencik od naszego psa czy gruba siatka? W dodatku ludzie potrafią być naprawdę przedziwni - nie sprzątasz: pułapki na psy, krzyki z okna (a, to nawet jak sprzątasz), wygrażanie paluszkiem i nakazywanie sprzątania... moczu, a jak sprzątasz? Zdarzają się miny pełne obrzydzenia, czy śmiech, jakby kupa w worku była żartem roku. Oj, żart będzie dopiero wtedy, jak ta osoba drugi raz nie trafi na takiego grzecznego człowieka, który sprzątnie, więc w tę kryptominę wejdzie. ;) 

Twój pies kupowałby Whiskas 
Jak powszechnie wiadomo dieta słoneczna jest najzdrowsza. Dlaczego? Bo pomaga uniknąć hejtów. Karma dla psa? Chemia, chemia, pióra, dzioby, domestos i licho wie co. Gotowane dla psa? Zero witamin, zero białka, zero niczego! To jak nie jeść nic! BARF? O w obrożę, kości przebiją go na wylot i wejdą jeszcze raz! A morał tej bajki jest krótki i niektórym znany - nie jedz nic, jeśli nie chcesz być hejtowany. 

Wilki biegały wolno
A ludzie nago. No co? Przyznam, że nie jestem fanką wszystkich pasków, w które można wcisnąć psa, ale mam za to głowę i nie lecę na skrzydłach naprawianiacałegoświata. Myślę, że i te najgorsze paski i metale mogą w jakiś sposób pomóc, ale stosowane minimalnie, kiedy pies zaczyna stwarzać jawne zagrożenie lub to jemu coś zagraża, choć i tak wolałabym ćwiczyć z psem rok i powolutku zagłębiać się w jego psychikę, przeniknąć jego umysł niemal na wylot (czy już brzmię jak psychopatka?) i poznać całe podłoże zachowania, niż zastosować coś raz. Ale nie o tym mowa.



 Gorzej jak ktoś (nawet całkiem nowy w psim światku) coś takiego pokaże. Nagonka, nagonka, policjo, proszę przyjechać na facebooka! Czy naprawdę ktoś myśli, że obrażając kogoś od początku, cokolwiek osiągnie? Osoba w ten sposób zjechana albo szybko ucieknie z grupy, jak rządy z kraju podczas wojny, albo to całkiem oleje i będzie specjalnie zachowywać się w ten sam sposób. Czy nie łatwiej byłoby grzecznie zaproponować coś innego i dać komuś w spokoju zagłębiać się w psi światek? Po pewnym czasie osoba sama by zrozumiała, co mogłaby robić inaczej (bo czy na pewno źle?) i nie miałaby urazu po ataku krwiożerczych hejterów. Druga sprawa to właściwie wszelkie paski. Od obroży od razu zapadnie się tchawica, od szelek kręgi ułożą się w V, chyba że to takie jakieś najdroższe, ale i wtedy mogą być be, bo brakuje tego 0,5 cm do odległości do pach (oczywiście stwierdzone na podstawie przypadkowego zdjęcia), a o innych paskach już szkoda gadać. Może w ogóle z psem nie wychodzić? A nie, bo to też źle...

 A pod nóż z nimi!
Masz psa? Super! Masz sukę? Super! No to kiedy mają zabieg? Nigdy nie byłam fanką ciachania wszystkiego, co się rusza. Wbrew pozorom to szczyt odpowiedzialności. Żadna operacja nie jest obojętna dla organizmu. Zademonstrować? Obetnij sobie rękę, mówię serio. Oczywiście będziesz nadal żył, prawdopodobnie nie odczujesz też zbyt bardzo skutków ubocznych. Tylko wiesz co? Nie będziesz mieć ręki, k-wa! Tak samo jest z narządami wewnętrznymi - jak to mawia babka od pobliskiego schroniska (ciut mnie przerażała) "wszystko jest połączone", żaden pracujący narząd nie jest organizmowi obojętny, chyba nie ma też takiego, który pełniłby tylko jedną funkcję i nie byłby powiązany z kilkoma układami naraz! 



Aha, i jeszcze jedno - każda operacja jest niebezpieczna, czasem nawet nie ona sama, a jej okoliczności: użyte przyrządy, środki (PS wiedzieliście tak w ramach dygresji, że firma Bayer produkująca leki ma powiązania z obozami zagłady?), ludzkie niedopatrzenia i ogólna wytrzymałość organizmu mogą przechylić szalę w złą stronę. To jest loteria: hormony, ich wpływ na zachowanie, charakter psa, jego zdrowie - powinna to być przemyślana decyzja danego właściciela psa i danego psa, nie jednomyślność grupy. Po prostu nie każdemu przypadkowi będzie to służyć, jeśli nie chcecie czytać amerykańskich artykułów, opowieści o niewłaściwych szyciach, niezbędnych sterydach i nietrzymaniu moczu, to przeczytajcie chociaż historię Foxtrota.  

Ach, ten dreszczyk emocji 
Najczęściej towarzyszy on sportowi. Please don't stop the music~! 
Słabo rzucasz oh oh 
Lepsze są sledy ah ah
Gdzie jest ten
Amortyzator 
Krzywy siad ah
Za wysoko jest 
Ta poprzeczka
Oh oh 
Odchudź go
O nie
On za chudy jest ah 
I można by tak w kółko, chociaż to totalna improwizacja (tak jakby nie było widać). Ludzie 'radzą' (ekhem, istnieje trafniejsze słowo) innym, chociaż znają psa tylko z internetu i tak w sumie to nie mają pojęcia, co dana osoba tak na co dzień ćwiczy z psem. Może być to przypadkowe wejście na jakiś psi wybieg, gdzie istnieje coś w stylu torku agility albo raz ktoś spróbuje z psem siadania przy nodze i już się zaczyna. Nadgorliwość niektórych wprawia wręcz w zakłopotanie, szkoda, że zazwyczaj tyczy się jedynie obcego psa (a może to i dobrze). Niestety, ale istnieją jeszcze inne kwiatki, jeśli chodzi o sport. Jeśli wszystko jest wykonywane z głową i dla funu (a nie jakichś chorych ambicji, bo czasami to aż ciarki przechodzą...), to jest super i nie ma żadnych przeciwwskazań. Zdarza się jednak, że psi światek zwabi kogoś nieodpowiedniego do takich zabaw, chyba każdy zna przypadki robienia z psa konia, ciężkich desek, belek, drutów, cegieł... Zaraz, czy my na pewno rozmawiamy o szkoleniu psa? 

Tym postem pragnę równocześnie podziękować wszystkim osobom zdystansowanym, normalnym, które po prostu cieszą się z posiadania własnego psa, poproszeni udzielą mądrych rad, ale nie udają wszechwiedzących i lubią uczyć się nawzajem. To Wy tworzycie dobry obraz świata kynologii. Dziękuję! 

PS Proszę o nietraktowanie tego posta całkowicie na serio, spora jego część była pisana pół żartem. Poza tym o co te spiny? Uśmiechnijcie się. :) O, tak lepiej! 

A Wy znacie podobne przypadki do tych opisanych? Chętnie poczytam!  

niedziela, 19 czerwca 2016

Marsz Azylanta'16


To zdjęcie wygląda jak selfie ;) 
Wyszłyśmy z domu ok. 9, żeby spieszyć na autobus i jeszcze przedtem kupić bilety, żeby zdążyć na Marsz Azylanta organizowany co roku (byłyśmy też w 2013). Teena azylantem nie jest, ale mam pewien sentyment do tej imprezy, ponadto jest ona tak naprawdę dedykowana wszystkim psom, nie tylko adopciakom z Rybnej. ;)

Nie wiedziałam do końca jak tam dojechać i dojść, ale okazało się to łatwiutkie ze wskazówkami od siostry. Na miejscu byłyśmy 20 min przed rozpoczęciem i nie żałuję, Teena miała dużo czasu, żeby się zaadaptować do nowej sytuacji, szybko się zresztą zadomowiła i była ciekawa nowych psów.  Bardzo mnie to ucieszyło, bo widzę jak bardzo się zmieniła. Przy marszu ani trochę się nie bała, a dobrze pamiętam, jak trzy lata temu wyrywała mi się na rękach i szła potem jeszcze przez chwilę z podkulonym ogonem. Tym razem mogę powiedzieć, że bardzo jej się podobało, szła z jej pięknym, puszystym ogonem wzniesionym dumnie w górę i z wywieszonym jęzorem, chodząc i wąchając psy, wręcz zrobiła się nachalna. Inny pies po prostu i niezmiernie mnie to cieszy, bo takie momenty udowadniają mi, że to, co robię ma sens. :)

ObiFru Team ;) 



Co z tego, że nieostre, i tak kocham ten widok ;)

A jego widziałam tam w 2013 roku, jak widać znalazł dom :)

Kiedy dotarliśmy na miejsce, przywitały nas różne stoiska, scena i torek agility. Na początku wystąpiła Krakowska Grupa Tropiąca. Jestem zdania, że tropienie użytkowe to fantastyczny sport, który w dodatku może pomóc w faktycznym odnalezieniu zaginionej osoby, w uczy psy pewności siebie i samodzielności, jednak raczej mój pies wolałby coś innego (szukanie przez nią smakołyków pięć centymetrów od niej jest dość zabawne :D). Było kilka stoisk - salon Perros, Vetika, gadżety dla pomocy schronisku, ale nie wzięłam gotówki. Widziałam parę znajomych twarzy, ale ogólnie to chodziłyśmy same, ale i tak się nie nudziłyśmy.

Oczywiście dwa razy byłyśmy na torku agility. W tym roku była także huśtawka, czyli przeszkoda, z którą Teena wcześniej nie miała styczności. Wyglądało na to, że jej się spodobała, bo chętnie na nią wchodziła, jedynie widziałam, że nie podobał jej się huk przy opadaniu drewna na ziemię, więc ja przytrzymywałam, żeby nie było tego dźwięku. Tym razem udało mi się ją skłonić do przejścia tunelu (nie pała sympatią do tej przeszkody), po kilku razach bez problemu wchodziła i zamierzam jej kupić taki pięciometrowy, żebyśmy mogły na nim ćwiczyć.


Tradycyjnie pomnik z Dżokiem~

Nie widać na zdjęciu, ale w dole, za parasolami płynie Wisła ;) 













Posiłek i jej 'miłość' do karmy, nie no, jadła :D 
Lubię w tej imprezie to, że ludzie są bardzo kulturalni, psy też z reguły nie prowokują innych do sprzeczek i można spokojnie przechodzić między innymi. Zaczęłyśmy wracać nieco przed zakończeniem, idąc wzdłuż Wisły. To bardzo przyjemna trasa, chociaż było nieco upalnie i miałyśmy deficyt wody (właściciele tutejszych straganów chyba powinni pomyśleć, czego ludzie chcą w ukrop). ;) Na autobus zdążyłyśmy idealnie, bo zdążyłam napoić psa i założyć mu kaganiec, a zaraz potem przyjechał.

Tutaj naszła mnie pewna refleksja. Wiem, że niektóre osoby, więc lubią pisać całe posty chociażby na facebooku, które można by streścić trzema słowami: mój idealny piesek. Ja nie mam takiego zwyczaju, wręcz jestem do tego bardzo daleka, ale doszłam do wniosku, że mam... bardzo praktycznego psa. Nie jest ani zbyt pewny siebie, ani nadmiernie lękliwy, każde jego zachowanie można przerwać lub odwrócić jego uwagę, respektuje może i "nie", i "tak", zawsze się pilnuje, boi się wprawdzie auta, ale zasypia na dłuższych dystansach, pójdzie na spacer z wieloma psami, ale nie są one sensem jego życia, nie stroni w ogóle od ludzi, ale nie będzie im ślepo i głupio ufać, przejdzie na spacer do lasu i pod Wawel, jest mały, można go wszędzie zabrać i nikt go się nie boi (chyba, że ktoś ma ostrą kynofobię, ale wtedy to i przy yorku będzie panikować), pobiega za frisbee, porobi posłuszeństwo, wskoczy na stopy, przebiegnie tor agility, skupi się wszędzie, przejdzie na spacer 8 km albo pójdzie tylko pod blok się załatwić i będzie tak samo szczęśliwy, przejedzie autobusem i pozna z radością nowe tereny... W sumie to żadnych problemów nie ma, z którymi nie umiałabym sobie poradzić, zrobi wszystko co może, a nawet i to, czego nie może... Brzmi w sumie jak demo psa i stwierdziłam, że jestem z tego bardzo szczęśliwa, bo to wynik naszej wspólnej pracy, a także jej wspaniałego charakteru. Mimo, że czasem mnie coś zasmuci, to bardzo przyjemnie mi się z nią żyje. Podsumowując, tak, jestem dumna z mojego (idealnego) pieska. ;)