piątek, 7 lipca 2017

Zwariowane dni

Można by powiedzieć, że należę do dość pokręconych osób. Takich, które potrafią popatrzeć sobie w twarz i się z niej zaśmiać, mają dystans do siebie. Kto wie, może to pewna technika przetrwania w tym całym zawirowanym świecie. Moim świecie. Generalnie moja teoria głosi, że ja specjalnie popełniam błędy, bo podświadomie chcę, by coś się działo. Nie wiem, czy tak jest naprawdę, po prostu ze mnie pechowiec. Taki, który nie widzi problemu w tym wszystkim, to jest zwyczajnie zabawne.

I się zaczęło. Postanowiłam sobie, że właśnie w ten dzień wezmę psa i pojedziemy na Bagry (krakowskie jezioro). Przyznaję, nigdy tam nie byłam. I pogoda nieszczególnie chciała współpracować. Jednak ja tak mam. Chcę teraz, zaraz i po to idę. Droga na Bagry z przeciwległego końca miasta to, krótko mówiąc, katorga. Jedzie się bardzo długo i co pewien czas przesiada. I wiecie co? Byłam już na przystanku, na którym od Bagrów dzielił mnie jeden autobus. Niestety się odwróciłam. Chmury ułożyły się w typową burzę. No nie! Tu już nawet nie chodziło o mnie i o psa. Jak zmoknę, to przeżyję (właściwie to nawet wzięłam parasol). Tylko że nikt nie miał pojęcia, gdzie byłam i co będę robić w przypadku ewentualnej burzy. Nie chciałam, by ktoś się o mnie martwił w tak beznadziejnej sytuacji jak ta, w końcu to już nie spacer po okolicy, tylko znalezienie się na drugim końcu miasta w nieznanym miejscu. Stchórzyłam i przeszłam na powrotny przystanek.

Jak się domyślacie, burzy oczywiście nie było. Wracając, postanowiłam, że na przekór nie zmarnuję tego dnia. Wysiadłam przy małym parku, w którym nigdy nie byłam, choć przejeżdżam tędy dzień w dzień. Miał nawet wybieg dla psów. Okropnie nudny park. Mimo śladowej energii, podjęłam się drugiej próby i wysiadłam przy kolejnym parku. Tym razem dobrze mi znanym, bo znajdującym się półtora kilometra od domu. Jego niewątpliwą zaletą jest rzeka, która daje możliwość wodowania psa. 
Tutaj wygłoszę swoją kolejną teorię. Świat daje ci profity za możliwość skopania ci tyłka, czyli inaczej mówiąc, po doświadczeniu pewnej ilości zła, doświadczasz pewnej ilości dobra, żeby zbyt szybko się nie zabić. Ot, dla równowagi. Działa też w przeciwną stronę. W takim właśnie momencie spotkała mnie iskierka radości. Teena jako konik morski beztrosko biegała sobie za patykiem, sadząc susy przez wodę. Wtedy to udało mi się ją wykiwać (bo kto powiedział, że iskierka radości nie może być demoniczną iskierką). Przyglądnęłam się dnu, aby nie przesadzić (nie umiem pływać tak w razie czego) i rzuciłam umyślnie patyk tak, by z powodu braku gruntu pod nogami suczka była zmuszona do płynięcia. Udało się! Tego się nie spodziewała, cwana! Prawdopodobnie próbując nieco walczyć o życie (demoniczna iskierka?) i uniknąć zatonięcia, musiała w końcu poruszyć tymi nogami w wodzie. Niezmiernie się ucieszyłam, bo przypominało to przez kilka sekund pływanie, a ten pies bynajmniej nie ma pojęcia, co to znaczy.



Potem spotkała nas w sumie na swój sposób miła sytuacja. Pańcia, widząc że pies po wyjściu z wody dostawał głupawki (takiej w której się pędzi jak szalony), postanowiła to wykorzystać i podeszła do przypadkowych właścicieli psów (jamnik i dwa foksterriery), aby nakłonić łaciatego konia do zabawy. Na reakcję fokterrierki nie musiałam czekać, bo widać było, że ma dużo energii, a jamniczek nie był skłonny do psot. Początkowo Teena jak zawsze okazała rezerwę, ale przy zachętach (wredna pańcia wprawdzie rzadko, ale raz na pewien czas każe pieskowi sobie radzić samemu) udało ją się przekonać do wspólnego pobiegania. Dla nas to korzystne, bo Teena już od lat nie mogłaby się wpisać w kolorowy (i równocześnie ryzykowny) obrazek z psich wybiegów, zamiast tego woli spacer co najwyżej ze znajomymi psami i ewentualnie krótkie powitania, zabawy są rzadkie. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, nie można odmówić wspólnej zabawie psów zalet takich jak szybkie spalenie energii i wyrabianie mięśni (gwałtowne zawroty, skoki, przewroty), a przy zmarnowanym dniu właśnie tego potrzebowałyśmy! Obserwowałam w takiej sytuacji jej słabsze momenty, sposoby wyjścia z sytuacji i co ważne - radzenie sobie bez użycia zębów i napadów histerii. Nie powiem, potrafiła przerywać i kontynuować zabawę, i to naprawdę w dobrym stylu. Jestem dumna.

W naszym szalonym życiu nigdy nie brakuje też zbytniego spokoju, więc przytrafiła nam się również piesza wyprawa na inne jezioro, które wspaniałomyślnie znalazłam na mapie google. Cóż, tu dużo pisać. Okazało się, że zbiornik jest prywatny i ogrodzony, bo należy do ośrodka badawczego roślin, który dodatkowo utrzymuje konie. Widziałyśmy więc z bardzo bliska sympatycznego białego kucyka, którego Teena się bała. Wracając, stwierdziłam, że pójdziemy do jeszcze jednej pobliskiej miejscowości, aby chociaż nabić trochę kilometrów, skoro nie dotarłyśmy do rzeki. Niestety, zgubiłyśmy się. W pewnym momencie, po wyminięciu wszystkich domów, zeszłyśmy do lasu, nie znałam tej jego strony, ale byłam pewna, że wiem, gdzie jestem. Przeceniłam u siebie jego znajomość i dotarło do mnie w którymś momencie, że nie mam pojęcia, co to za ścieżka i że możemy w ogóle nie trafić na te nam znane. Na szczęście udało nam się tą samą trasą wyjść, co weszłyśmy. Wciąż miałam jednak z tyłu głowy niepokój, bo nie potrafiłam znaleźć w tej wiosce drogi do domu. I tutaj pierwszy raz tak zgubiłam się na spacerze oraz pierwszy raz, naprawdę pierwszy w moim życiu, posłużyłam się mapą w terenie. Taką na telefonie, bo przecież materialnej nie mogłam sobie wyczarować. Na szczęście się udało i kamień spadł mi z serca, kiedy rozpoznałam znaną mi polną ścieżkę.

Wiedziałam, że trzeba sobie zrekompensować to jeziorko (a raczej jego brak), więc nazajutrz wsiadłam w autobus i pojechałam z psem nad zalew, o którym dowiedziałam się z lokalnej psiej grupy. Ten wyjazd akurat był naprawdę udany. Trafiłyśmy nad naprawdę ładne jezioro otoczone parkiem. Posiada ono coś, co można by nazwać plażą, choć nie jest to do końca trafne określenie. Przypomina to raczej miejsce, gdzie fale morza  stykają się z lądem i obmywają piasek, ponieważ suchego piasku tam po prostu nie ma. Ochoczo zdjęłam buty (choć nikt tego poza mną nie robił) i weszłam tam z psem, bo pseudoplaża jest naprawdę sympatyczna! Udało się wtedy nakłonić Teenę, by przeszła razem ze mną przez granicę plaży i weszła do głębszej wody. Wygląda na to, że wtedy pierwszy raz w życiu naprawdę pływała, czasem stylem konika morskiego, ale ogólnie widać było, że pies jednak wie, w jaki sposób można płynąć.




Kolejnym naszym takim wypadem było lawendowe pole. I tutaj, kiedy nawigacja zawiodła, przydały się moje niesamowite umiejętności prowadzenia po mapie google, które nabyłam kilka dni wcześniej. Pojechałam tam razem z tatą i, no cóż, wiadomo jak to musiało być z psem, który ma lęk separacyjny. Nie pomagało też ostre światło, które sprawiało, że na ekranie aparatu prawie nic nie widziałam, a przecież na heliosie muszę cały czas kontrolować ostrość. No nic, kilka zdjęć się udało zrobić. Część podgatunków lawendy naprawdę mi się podobała, ale niestety chyba ani jeden nie miał już zapachu.

Naszych wakacyjnych tripów nie ma końca i dziś wybrałyśmy się ponownie nad zalew, ale tym razem z Martą i Figą. Trochę wstyd, bo znamy się od 4 lat, a psy dopiero pierwszy raz jechały razem autobusem! Autem już im się raz zdarzyło. Po jeździe poprzedzonej próbą pocięcia mnie kagańcem (dzięki, łaciata suczo, też cię kocham), poszłyśmy w to samo miejsce, na moją nową plażę i znów postanowiłam spróbować wodować Teenę. Tym razem niestety suczka wykazywała jakieś opory przed zejściem z tego ograniczenia plaży i wejścia do wody, więc widząc zabawkę poszczekiwała i piszczała, nie chcąc wejść do głębokiej wody. Postanowiłam w takiej sytuacji ją po prostu do niej delikatnie włożyć, bo już się w niej znalazłszy nie protestowała i nie uciekała, tylko chciała zdobyć zabawkę, by dopiero wtedy wybiec z nią na brzeg. Po kilku takich próbach już sama wchodziła ze mną do głębokiej wody i nie wynosiła zabawek. Wymyśliłam też głupawą zabawę, by pomóc jej w pływaniu. Sucz chwytała pullera, a ja powoli ciągnęłam ją w wodzie niczym dmuchany ponton. Wygląda na to, że jej się to podobało, bo jakby nie patrzeć, w ten sposób była ciągnięta ku powierzchni i łatwiej się przy niej utrzymywała, a chwyt zabawek ma pewny i mocny, więc nie stanowiło to dla niej problemu. Później poszła w ruch piłeczka, którą na końcu jej rzucałam i biegłam w kierunku, a ona musiała płynąć i ją przechwycić. Nie omieszkała też się poszarpać w wodzie na własne życzenie, bo czemu by nie.

Następnie porzucałyśmy trochę psom, poćwiczyłyśmy jakieś sztuczki i poszłyśmy do budki w parku na frytki. Wracając, okazało się, że genialnie wstrzeliłyśmy się godzinowo ze spacerem, bo jadąc autobusem, widziałyśmy ulewę, a nad jeziorem co najwyżej ledwie że kropiło i to tylko przez krótką chwilę. I tak miałam parasol, więc wróciłam do domu całkowicie sucha.





Co jeszcze zamierzamy zrobić? Na pewno postaram się o jeszcze jedną hopkę do agility, bo niestety ciągle nie możemy się dostać na zajęcia w klubie. Poza tym może uda nam się wziąć udział w jakichś psich wydarzeniach czy wyjść z jakimiś innymi psiarzami na spacer, kto wie. Nasz ostatni rekord to 13 km (przekłamany, bo na pewno miałyśmy 14, ale nieważne), więc z pewnością postaramy się uzyskiwać podobne wyniki, a być może nawet go pobić! Innym naszym sukcesem jest nauczenie psa wersji slalomu między nogami, gdzie ja idę tyłem, a on przodem, teraz to tylko szlifujemy. Kupiłyśmy też nową obrożę z furkidz, z której jestem zadowolona, choć na początku wydała mi się dziwaczna i matę chłodzącą. Pewnie zamówię też nowe fastbacki, choć kusi też klatka portable. Ale czy ona w ogóle nam jest potrzebna? Sama nie wiem. :)  

piątek, 16 czerwca 2017

3 rzeczy, których Polska może uczyć się od Austrii

W związku z moim kilkudniowym pobytem w Austrii z klasą, mogłam, nie mając przy sobie własnego, obserwować austriackie psy i ich życie w tym kraju. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Laaben oddalonej o 50 km od Wiednia, do którego stamtąd codziennie podróżowaliśmy. Dla ciekawych, z wyglądu wiejska, austriacka miejscowość wielu z nas kojarzyła się z Zakopanem i podobnymi miastami na południu Polski. Dla mnie, osoby interesującej się psami, istniały znaczące różnice.


Oto 3 rzeczy (w kontekście psów), których Polska mogłaby uczyć się od Austrii.

1. Psy na wsi wychodzą na spacery i nie są na łańcuchu.
Jadąc przez Austrię, naprawdę nie sposób było dostrzec jakiegokolwiek psa, który ujadałby przy budzie, mając na szyi krótki łańcuch. To widoki typowo polskie, ale na pewno nie austriackie. To też nie tak, że wszystkie psy mieszkają tam w domach, widziałam może kilka razy budy (które z kolei były zadbane, porządne), ale nigdy nie spostrzegłam burka ujadającego żałośnie na łańcuchu, których można bez liku zliczyć na polskich wsiach. Co zamiast tego? Psy wychodzą tam na spacery! Tak, w tej małej wiosce właściciele biorą smycz i zabierają swoje czworonogi na spacer, co u nas niestety dalej wydaje się nieprawdopodobne. Naprawdę cieszyłam się, widząc ten kontrast. Psy muszą być tutaj postrzegane jako coś więcej niż przedmiot, który się uwiąże i zostawi samemu sobie, a Austriacy są świadomi, jakie obowiązki niesie za sobą jego posiadanie.


2. Kosze na psie nieczystości i darmowe woreczki są powszechne.

 Chodząc po Laaben, mijałyśmy czyjeś pasące się stado owiec, na wzgórzu widziałyśmy stojące tam konie, a przy ulicy... kosze i worki na psie odchody! Wydaje mi się to o tyle absurdalne, że mieszkam w Krakowie, drugim największym mieście Polski zarówno pod względem ludności, jak i zajmowanego obszaru, a rzadko kiedy widuję tam jakiekolwiek kosze na psie odchody, o bezpłatnych woreczkach nie wspominając. Worki po Teenie często muszę wyrzucać do zupełnie innych koszy, nie mając innego wyboru.  Tymczasem tam, w Laaben, czyli malutkiej miejscowości, ludzie mają to po prostu zapewnione, a dzięki temu, że worki są biodegradowalne, dodatkowo dbają o środowisko. Jak podobne inicjatywy kończą się u nas w Polsce? Madki biorą psie worki jako woreczki na kanapki, zapasy przy koszach szybko się kończą i nie są uzupełniane albo w ogóle kosze są niszczone.





3. Psy nie wychodzą w kolczatkach, a w... szelkach!
Przyglądając się psom w Austrii, zwłaszcza tym dużym, szybko doszło do mnie, że na ani jednym z nich nie widziałam kolczatki. Nawet te największe i najsilniejsze psy chodziły w szelkach, co lepsze - najczęściej w guardach. Było dla mnie to odrobinę zaskakujące (domyśliłam się wprawdzie, że Austria musi należeć do krajów, gdzie awersyjne narzędzia są zakazane, ale sprawdziłam to dopiero później), gdyż u mnie kolczatki daleko nie muszę szukać - chociażby sąsiedzi z góry prowadzą na niej beagle'a, oczywiście w pakiecie z flexi wprowadzonej od początku życia i brakiem szkolenia. Aż dziwne, że ciągnie.

Wracając do tematu, w Austrii można znaleźć psy praktycznie tylko prowadzane na szelkach, rzadziej na obrożach. W Baden zaś dominowały dodatkowo szelki bezuciskowe. Czy zatem właściciele tych psów byli przeciągani na drugą stronę ulicy przez swoje czworonogi, po ulicach błąkały się dzikie sfory psów, które w ten sposób uciekły, a te kraje zdobywały gorsze wyniki w sportach? Właśnie problem w tym, że nie. Co zabawne, jest wręcz przeciwnie i prędzej ten opis pasuje do Polski. Ludzie nie mają żadnych problemów z prowadzeniem swoich psów. Czy zatem te psy są jakieś inne, a może ludzie nie są ci sami? Tutaj nasuwa się pytanie, jak tutaj radzi się z problemami psów typu agresja, problemy z ułożeniem, problemy w sportach, które wszędzie występują, bo skoro awersyjne narzędzia są zakazane, to w użyciu awersji nasze pole manewru jest naprawdę ograniczone (jeśli nie ma oczywiście graniczyć z okrucieństwem wobec zwierząt lub zwykłą głupotą). Co się wtedy robi? Czy to ma coś wspólnego z naszą polską mentalnością, że nie umiemy w tej chwili znaleźć odpowiedzi, nie umiemy poradzić sobie inaczej? Więc jak jest?

...
Trzeci punkt to punkt otwarty, zawiera wiele pytań, które mają skłonić Was do zastanowienia się przez chwilę. Jeśli ktoś chciałby podzielić się swoimi wnioskami, to zapraszam, chętnie je przeczytam i się również nad nimi zastanowię. Ponadto, gdyby ktokolwiek z was miał rzetelne, sprawdzone informacje nt. szkolenia psów w Austrii, Szwajcarii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Australii, Nowej Zelandii czy we Włoszech, tego jak to tam wygląda, to bardzo proszę, jestem tego bardzo ciekawa i chętnie dowiem się o tym dowiem.

Edit: Potem natrafiłam na artykuł, w którym opisano więcej austriackich zakazów wobec właścicieli psów, jak np. zakaz trzymania psów na łańcuchach. Zapraszam do przeczytania! 

czwartek, 30 marca 2017

Spontaniczny wypad na Błonia

W związku z trwającymi rekolekcjami dostałam w pakiecie nieco wolnego. Nie ukrywam, całkiem szybko i dość spontanicznie wpadł mi do głowy pomysł, jak je wykorzystać. Do tego doszedł jeszcze fakt, że zbliża się organizowany przeze mnie spacerek. W takich okolicznościach odpowiedź na pytanie, co będziemy robić w nasz całkowicie wolny dzień była prosta - jedziemy się socjalizować!


 Błonia jakoś tak od razu wpadły mi do głowy. Miało być rano, w samym środku tygodnia, więc na pewno ilość bodźców będzie można łatwo kontrolować. Ponadto niedługo przed tym zakupiliśmy kaganiec fizjologiczny, który miał być moim niezwłocznym zakupem po tym, jak pies w swoim plastiku w czasie podróży na Rynek zaczął zachowywać się, jakby nie mógł oddychać. Kiedy kaganiec już się u nas znalazł (a towarzyszyła temu również wyprawa na psi wybieg i socjalizacja z retrieverami), od razu pies był do niego pieczołowicie przyzwyczajany. Nie ukrywam, w dużej mierze dlatego, bo ciągle nie byłam pewna, czy to dobry rozmiar.



Pies, widząc że nasz spacer nie będzie dziś tylko spacerkiem, od razu się rozentuzjazmował. Podczas jazdy w autobusie, kiedy już zajęliśmy miejsce (nie ma to jak robić z kimś wyścigi, nieprawdaż?), swobodnie chłodził się w swoim nowym namordniku. Długo nikt się do nas nie dosiadł, czyżby czarna puszka na pysku nie wyglądała zachęcająco? Oczywiście w końcu ktoś się jednak odważył, a Teena jak to Teena, lubi sobie przekraczać czyjeś przestrzenie osobiste, więc chętnie kładła na innych swoją dupkę czy wąchała głowę osobie znajdującej się przed nami. Po wysiadce z autobusu od razu pojenie i możemy ruszać! Po dostaniu się na Błonia, zaczęłyśmy wypatrywać psów. Oczywiście łąka świeciła nieco pustkami, tak jak przewidywałam. Pierwsze zetknięcie odbyło się z shih tzu, sucz nie wykazała chęci na bliższy kontakt, ale właściciel okazał się dość ogarnięty i po prostu kazał psu iść dalej. Następny pojawił się golden, który przebył naprawdę długą drogę, by do nas dotrzeć (no, właściciele...). Decyzja została podjęta. Psu powiedziałam komendę "siad", ku mojemu zaskoczeniu, posłuchał, co przyhamowało złocistą kupę futra. Później Teena wstała i obwąchała się z lękiem, ale jednak, a golden nie był nią już tak bardzo zainteresowany i stanął koło mnie. Kolejny był seter(ka?), procedura ta sama. U tego to dopiero odmalowało się na pysku zdziwienie! Obszedł bokiem, patrzył ze zdziwieniem i finalnie zainteresował się mną (jedzenie), a Teena już w ogóle się nie bojąc, obwąchała go sama.  Muszę powiedzieć, że jestem z niej potwornie dumna! Zazwyczaj próba wydania jej komendy, kiedy podchodzi prosto do niej (ba, te podbiegały!) skończyłaby się fiaskiem, zawiesiłaby by się, wpatrując w psa i od razu wchodząc w interakcję. Tutaj jedno słowo wystarczyło, by nastąpił zaraz czyn i pies po prostu zdał się na mnie, co jak widać bardzo dobrze zaowocowało.




 Po małych problemach, potem trafiłyśmy do Parku Jordana, który znajduje się zaraz obok. Nie było tam zbyt wiele do roboty, obeszłyśmy kawałek, próbowałyśmy robić zdjęcia w kwiatach, ćwiczyłyśmy na jednej z części drewnianej siłowni na zewnątrz. Pokręciłyśmy się niedaleko stawiku i wyszłyśmy, a potem znów szłyśmy na autobus przez Błonia. Po tych wszystkich wrażeniach, udało nam się dorwać miejsce siedzące w autobusie. Pieseczek tym razem trochę kręcił, a posadzenie go w stronę otwartego okna okazało się być strzałem w dziesiątkę. Ziając, postawił sobie łapkę pod szybą i patrzył na świat, z perspektywy kierowców, musiało wyglądać to naprawdę komicznie i uroczo.









Odsypianie trwało cały dzień, a teraz znów jesteśmy gotowi na nowe wyprawy!




Trzymajcie kciuki!

sobota, 4 marca 2017

12 słów, których psiarz używa inaczej

W dzisiejszym poście postaram się wam przedstawić kilka wyrazów, które dla psiarzy może mieć inne niż zazwyczaj lub całkowicie specyficzne znaczenie. Jak wiadomo nieznajomość słów może rodzić nieporozumienia, dlatego uważajcie na to, co mówicie. ;) 
 
.Maść.
O ile terminy takie jak "umaszczenie" czy "ubarwienie" (już nie wspominając o zwykłym "kolorze") są przeciętnemu Nowakowi znane, tak słowo "maść" będzie zapewne kojarzone z postacią leku, czyli po prostu z maścią, którą wyciska się z tubki.

.Seminarium.
Kiedy w rozmowie napomkniecie o tym, że zamierzacie wybrać się na seminarium, nie powinno zdziwić was, że nikt z niepsiego środowiska, nie domyśli się, że chodzi o szkolenie psa. O ile osoby edukujące się mogą skojarzyć to z jakimś zwyczajnym wykładem, to musicie liczyć się też z tym, że część osób pomyśli, że chodzi o seminarium duchowne i, że planujecie zostać księdzem...

.Znaczenia, maska, podpalanie.
Dobrze pamiętam (ba, posiadam) moją pierwszą książkę o rasach psów. Przy rasie, która mnie zainteresowała widniało "maść czarna z białymi znaczeniami". Znając rasę, domyśliłam się, że musi chodzić o charakterystyczne łaty. Jednakże przeciętny człowiek kojarzy słowo "znaczenie" jako "sens", więc nie dziwcie się, że nikt was nie zrozumie, a wręcz wpadnie w konsternację, kiedy usłyszy, że "pies ma białe znaczenia". Podobnie będzie z maską i podpalaniem.

.Szelki.
Moja mama nazywa je "puszorkiem", mój tata "homontem" lub "uprzężą", a brat "obrożą". Jak widać, słowo szelki, w odniesieniu do uprzęży dla psa, dla niektórych osób w ogóle nie istnieje. "Kupiłam szelki" może zostać niewątpliwie zrozumiane jako "kupiłam szelki do spodni", mimo że ten element garderoby raczej już należy do rzadkości.

.Trufla, fafle, kufa, stop.
Cztery kolejne słowa to perełki kynologii, których już rzadko kto używa (mówię teraz o psiarzach). Widziałam nawet na jakiejś grupie o psach rozmowę, w której padło pytanie o to, czym jest trufla u psa. Trufla to po prostu nos u psa, ale także rodzaj grzyba oraz cukierka, więc w sumie nie dziwię się, że mogą powstać nieporozumienia. Fafle to górne wargi. Kufa to to po prostu pysk. Natomiast stop to miejsce przechodzenia czoła psa w kufę, ale także oczywiście komenda do zatrzymania się i mieszanina metali.
.Popęd.
Psiarze używają słowa popęd w znaczeniu "popęd łupu", jednakże słowo to ma bardzo dużo znaczeń. Generalnie w samej psychoanalizie popędów jest bardzo wiele, ten termin ma także swoje znaczenie w fizyce, jednakże połowa społeczeństwa kojarzy jedynie "popęd płciowy", więc "pies z dobrymi popędami" nie zabrzmi dla nikogo przekonująco, wręcz myślę, że podczas rozmowy takie wtrącenie mogłoby wywołać pytające i zniesmaczone spojrzenie.

.Koziołek.
Przy zastanawianiu się, czy mamy w sportach jakiś element o charakterystycznej nazwie, wpadł mi do głowy koziołek, czyli po prostu aport, hantel. Zastanawiam się w sumie, kto mógł wpaść na tę dziwną nazwę i do czego ma nawiązywać - czy do elementu w warsztacie, koziołka do skakania, może do samego samca kozy czy sarny. Jakkolwiek by nie było, aportowanie koziołka przez psa nie brzmi zbyt zachęcająco. ;)

A Wy, znacie podobne słowa?

~~Kącik blogowy~~Jako, że z jednej strony czuję potrzebę opisywania naszego życia, a z drugiej pisania postów tematycznych, to wymyśliłam kompromis, którym będzie kącik blogowy, którego będę używać, kiedy nie będę miała dość tekstu, by napisać osobny post.

W poniedziałek Teena pozytywnie mnie zaskoczyła, będąc w parku spotkałyśmy chodzące sobie między alejkami dzikie kaczki (nie jest to dla mnie żaden nadzwyczajny widok). Będąc ciekawa, jak wygląda obecnie nasze przywołanie, wskazałam je palcem. Pies dopiero wtedy spostrzegł "zdobycz"  i zaczął się charakterystycznie skradać, a wtedy na jedno zwykłe "Teena" (nie wołałam, tylko to powiedziałam) od razu odwrócił się do nich tyłem i zaczął wykonywać sztuczki, choć ptaki przykucnęły na trawie parę metrów dalej. Zachowywał się, jakby całkowicie o nich zapomniał (może faktycznie tak było?). Przyznam, że pękałam z dumy. Ogólnie podoba mi się karność mojego psa, nawet mimo cieczki (potrafiła zignorować na "nie, zostaw" samca, do którego jeszcze przed chwilą chciała dolecieć) mogę na niego liczyć. Myślę, że ostatnio zaczęłam dostrzegać, jaką przewagę niesie za sobą szkolenie i jak bardzo zmienia zachowanie psa i jego możliwości samokontroli, nawet jeśli jej nie dotyczy.

czwartek, 2 lutego 2017

Czy istnieją szelki idealne?

Nie.
Dziękuję bardzo za przyjście i pozdrawiam. Cześć!
Film dla tych, którzy są oporni i wciąż nie zrozumieli.

C-co? Wciąż tu jesteś? No to rozsiądź się wygodnie.

..CZEGO WYMAGAM OD SZELEK?..

.TRWAŁOŚĆ.
Nikogo pewnie ten punkt nie zdziwi. Przyznam za to, że mając psa gabarytów bynajmniej niedużych mogłabym ubrać go w jakąkolwiek szmatkę za grosze i na nic by to nie wpłynęło. Lubię jednak rzeczy, które są "pewniejsze", gdzie elementy nie sprują po jakimś czasie, a taśmy będą dobrze przymocowane. Tak samo właściciele większych czworonogów z pewnością preferują uprzęże, z których pies się na pewno nie zerwie po pociągnięciu, a jadąc autem mogą z czystym sumieniem przypiąć psa do pasów, jeśli takich używają. Ponadto z pewnością nikomu nie przypadną do gustu akcesoria, w których nagle zaczynają wystawać nitki czy materiał po prostu niszczeje.

.ESTETYKA.
To akurat pojęcie abstrakcyjne, bo dla jednych rajem dla oczu będą ruffki, a dla innych ładnie dobrane hendmejdy. Ja również jakiś swój gust posiadam, będąc (niestety) człowiekiem i po prostu nie kupię rzeczy, które są według mnie brzydkie. Niestety, ale widocznie nie wszystkie firmy pamiętają o tym, że mają do czynienia z ludźmi i być może dlatego do wyboru mamy często bardzo odpychające akcesoria. Wszelkim przesadom i nieestetycznym rozwiązaniom, które kojarzą się nam z dziadostwem mówimy nie!

.RĄCZKA.
Element jakże niedoceniany, a mi regularnie ratujący dupę. Moim zdaniem must have w szelkach. Znacznie bowiem mniej czasu zajmuje chwycenie za nią niż znalezienie w kieszeni smyczy i dopięcie karabińczyka. Dzięki rączce możemy zapewnić bezpieczeństwo psu, kiedy na horyzoncie pojawia się auto lub inny pies nieznajomych zamiarów. Niedawno sama się przekonałam, jak ten kawałek taśmy może pomóc. Razem z Teeną musiałam podejść pod stromą górę, której część była mocno oblodzona, co mocno utrudniało mi wspinaczkę i nieupadnięcie na ryj. Wtedy też do głowy przyszedł mi ciekawy pomysł: zawołałam psa, pochwyciłam rączkę i nakazałam mu iść przodem. Pies pociągnął mnie do góry, co znacznie ułatwiło mi wejście.

.ROZKŁADANIE CIĘŻARU.
Wiecie co zawsze dziwiło mnie w recenzjach szelek? To, że przy każdej widnieje coś podobnego "szelki dobrze rozkładają ciężar". Nieważne, że dotyczyły one najróżniejszych rodzajów szelek, czy były to norwegi czy guardy i gdzie miały przypięcie smyczy, wszystkie jakimś cudem świetnie sobie z tym radzą. A tak na serio to osobiście wolałabym, żeby zaczep na smycz nie znajdował się przy szyi ani też nie lądował przy zadzie, jeśli nie są to bynajmniej sledy, a znajdował się po prostu tam, gdzie ma być, czyli mniej więcej na linii przednich łap.

.KOMFORT.
Nie wiem, jak wy, ale nie chciałabym, by wąskie rzemyki wbijały mi się w brzuch i wchodziły w skórę, dlatego moim zdaniem dobrze by było, gdyby szelki miały nieco szerszą przestrzeń pod spodem, wpływa to także na punkt wyżej. Doceniam również wszelkie miękkie podszycia jak pianka, a potępiam ostre łączenia, które mogą spowodować zadrapania i wycieranie sierści. Komfort też ma to do siebie, że potrzeba by szelki nie robiły z psa szynki, ale też nie musiały wisieć jak pranie na sznurze. Nieźle by też było, gdyby nie krępowały ani jednej z jego części ciała.



.TEMPERATURA.
Co robisz, kiedy jest ci ciepło? a) wkładasz jak najmniej ubrań b) wkładasz kurtkę i szalik c) sandały i skarpetki. Oczywiście, że a i c, nigdy b! Natomiast co robi psiarz? Zakłada swojemu psu, który normalnie biega nago, najbardziej zakrywające szelki ze wszystkich... Nie będę tego komentować za bardzo, ale w temperaturach kiedy bynajmniej czujesz, że nie masz siły wyjść na dwór, nie masz na sobie czarnych dżinsów czy innych długich spodni. Dlaczego więc samemu się rozbierając, ubierasz niepotrzebnie swojego psa? Dlatego wszystko tylko z rozsądkiem, a moim zdaniem szelki powinny być zabudowane na tyle, by zapewnić te dwa punkty wyżej i nic więcej, zgodnie z zasadą "co za dużo to niezdrowo".

.WAGA.
Znasz to uczucie ze szkoły, kiedy twój plecak waży kilka kilogramów i trudno ci iść? Ja tak i wprawdzie po pewnym czasie się do tego przyzwyczajasz, ale to nie znaczy, że ciężar znika i jest ci lepiej.To samo odczuwa twój pies, który mimo naszych najlepszych chęci z pewnością wolałby na spacerze biegać w tym, w czym Mairlyn Monroe kładła się do snu (kumaci zrozumieją aluzję). Tymczasem tutaj małe przyrównanie wagi szelek.



.BRUDOODPORNOŚĆ.
Miło jest czegoś nie prać po każdym spacerze albo chociaż łatwo ten brud usunąć. Ja np. nie piorę psich akcesoriów w pralce, tylko doczyszczam ręcznie, a w ogóle to naprawdę rzadko jakkolwiek dbam o świeżość obróżek, smyczy itd. Dlatego też wszelkie bawełny, polarki i inne łatwo brudzące się materiały nie wchodzą w tym przypadku w grę, a szczytem marzeń byłaby taśma, którą można by całkowicie doczyścić po przetarciu gąbeczką.

.WYBÓR.
Jestem kobietą, a kobiety mają to do siebie, że nie lubią, kiedy cokolwiek jest im narzucane i zawsze chcą mieć możliwość wyboru (sorry, panowie). Kiedy go jednak nie ma, bo akcesoria występują w jednych i nieciekawych kolorach czy krojach, potrzeba wyboru pozostaje niespełniona, dlatego firma, jeśli planuje się jakkolwiek wybić, powinna w swojej ofercie zawierać jak najwięcej wzorów i modeli z myślą o tych, którzy chcą wyrażać siebie i nie mieć wszystkiego takiego samego jak inni.

.CENA.
Zawsze wychodziłam ze zdziwienia, jak duże kwoty ludzie są w stanie przeznaczyć na coś, co jest zwyczajnie modne. Czy gdyby cenę najmodniejszych uprzęży nagle zwiększyć do 300zł wciąż wszyscy by je kupowali? Odpowiesz, że nie, a ja, że tak. Tak działa rynek - kusi klientów i w odpowiednim momencie podwyższa poprzeczkę, a ludzie niczym... rozkoszne owieczki lecą do zagrody. Kiedyś 100 zł za szelki wydawało się być dużą kwotą, dziś to połowa normy. Ja naciągaczom daję żółtą kartkę i mówię stanowcze nie.


Chore dopiski niewiernej:
Mieszkając w pobliżu dobrze wyposażonych sieci zoologicznych takich jak Karusek czy Kakadu, mam dostęp do wszelkich pożądanych w tej chwili typów szelek i ich przymierzania, a także znajomych i sąsiadów, które takowe posiadają (owszem, u mnie co drugi pies zaczyna mieć ruffki, pewnie właśnie ze względu na Karusek), ponadto mam na swoim koncie nieciekawą ilość (nie)udanych zakupów uprzęży wszelkiej maści, które trzeba było sprzedawać lub zwracać. Obecnie w naszym posiadaniu są: Truelove Front Range, Happy Husky neoprenowe, Julius K9 IDC Power, szelki norweskie Kudłaty Art, szelki bezuciskowe. klik

W poście pominęłam punkt "odblaskowość", ponieważ zazwyczaj nie przemieszczam się z psem po ciemku, myślę jednak, że osobom o innych potrzebach bardzo spodobałyby się szelki z takimi zabezpieczeniami. Inną rzeczą jest też "szybkoschnący materiał", ale z powodu pewnych kłócących się ze sobą cech, wolę zostawić ten temat. Muszę też oddać honor juliusom, które mimo tego, że zyskały sprucia materiału, w czasie W uratowały życie łaciatej, przyjmując na siebie zęby wielkiego psa.

Czy znalazłam szelki bliskie ideałowi?
Tak. Są to u nas Truelove Front Range S zakupione rzecz jasna tutaj. Mierzyłyśmy również 2 konkurencyjne marki, ale skoro ich nie kupiłyśmy to musiały posiadać cechy, które nie spełniały naszych kryteriów (w przypadku Hurtty był to zbyt duży płat materiału, który znacznie blokowałby przy takiej budowie psa ruch przednich łap, poza tym sądzę, że są naprawdę fajne). Jedynym mankamentem naszych jest waga i nieco wzbudzające kontrowersje miejsce zaczepu smyczy (pośrodku), ale w tym przypadku zalety wygrywają z wadami. PS pamiętaj, że post został napisany z naszego punktu widzenia, a odczucia wobec uprzęży mogą się diametralnie różnić w zależności od jej rozmiaru i potrzeb danego użytkownika! A ty, posiadasz idealne szelki dla swojego psa? Podziel się w takim razie opinią w komentarzu!