sobota, 31 grudnia 2016

Co nam wpadło w łapki? Haul mikołajki/święta



Prezent na mikołajki: 
Obroża Pik Pik Jak ją wyjęłam, to bardzo się przestraszyłam jej szerokości (2,5) na tak małej szyjce jak teenkowa, ale teraz nie żałuję tej decyzji. Wzór bardzo do niej pasuje (liski), jedynie zatrzask mógłby mniej klekotać.


Prezenty na święta:
Bezrękawnik Cooky Nie znalazł się wprawdzie w paczce, ale przyszedł kilka dni przed świętami, więc postanowiłam go tutaj zaliczyć. Naprawdę ciepły, niestety trochę pogrubia.

Sirius owca Pies oszalał na jej punkcie i postawił sobie za osobisty cel jej unicestwienie, czyli bardzo się podoba.

Planet Dog Lil' Pup Orbee Elastyczna, skoczna i jest o co zaczepić kły. Nie wiem, czy przebija naszą legendarną Hoko Funny, ale na pewno nie żałuję zakupu. W dodatku jest bardzo fotogeniczna!

Kabanos Planet Pet Society Smaczek jak smaczek, nie ma co się rozpisywać.

Maced Spaghetti Idealna przekąska, gdy łaciaty piesek domaga się zbyt dużej ilości uwagi lub po prostu czegoś chce i nikt nie wie czego.

Upominek od Cooky Taka słodka niespodzianka na święta.

Alpha Spirit Kość hiszpańska mała Mam mieszane uczucia, na razie leży otwarta w lodówce. Niestety, ale ilość tłuszczu, jaka się na niej znajduje odstrasza przed daniem tego psu.

Bidon Kupiony przez siostrę i z odciętą metką, więc niestety nie wiem, jakiej jest firmy.

W drodze:
Truelove Front Range Harness Idą z Chin, więc nie wiem, kiedy dotrą.

Żegnaj '16, witaj Nowa Przygodo!

Każdy rok to Nowa Przygoda, czasem szczęśliwa, czasem nie, ale zawsze potrafiąca nas czegoś nauczyć i wzbogacić o nowe wspomnienia-doświadczenia.

Co przyniosła nam Stara Przygoda?

Nasz pierwszy kontakt z agility na prawdziwym torze. Nie należał w ogóle do udanych, ale trzeba kilka razy spaść z rowerka, żeby nauczyć się jeździć.

Niedługo potem udałyśmy się na otwarty trening obi pod okiem Moniki Kowalskiej z ObiFru Team, gdzie Teena super pracowała, opanowując swój lęk separacyjny, który to właśnie przeszkodził naszemu agi. Okazało się ponadto, że idzie nam całkiem nieźle i mam swojego Małego Geniusza.


Później znów spróbowałyśmy agi na tym samym torze, nie poszło dużo lepiej i pojawiły się nowe problemy, jak brak motywacji, no i... okropne błoto..., ale wierzę, że mimo zbyt wielkich utrudnień starała się nie poddawać.

Poznałyśmy na żywo Gabrysię i Lucky'ego, z którymi wybrałyśmy się na zakupy do Karuska i na bardzo fajny spacer, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze wybierzemy się na podobny.

Następnie zorganizowałyśmy TEENAge Dog Walk 2, na którym przedzierałyśmy się przez gąszcze z Martą od Mango, Gabrysią i Lucky'm oraz Eweliną i Daisy. Może kiedyś lepiej ogarnę organizację. :D


Udało nam się w tym roku pojawić na Marszu Azylanta, na którym mogłam zaobserwować diametralną różnicę w porównaniu do 2013. Teena czuła się bardzo pewnie, nie miała żadnych oporów do marszu w wielkiej hordzie psów i ludzi, co mnie niezmiernie cieszy. Miałyśmy też okazję poćwiczyć agi.

W wakacje zakupiłyśmy nasz mało profesjonalny (ale własny!) pięciometrowy tunel agility, który nam bardzo pomógł, a także hopkę z rurek, więc kilka razy ćwiczyłyśmy proste sekwencje na działce.

Przybyłyśmy również na wybieg dla psów, gdzie odbył się otwarty trening Bethoven szkoły dla psów, który wykorzystałyśmy głównie jako okazję do zapoznania z ogarniętymi pieskami, a także możliwość poćwiczenia w rozproszeniach, bo... "-To teraz poćwiczymy slalom!-Tyłem czy przodem?-...". :D


Pod samiutki koniec roku, bo 22 grudnia dane nam było wziąć udział w fantastycznym treningu agility w Białym Psie, który przerósł moje oczekiwania względem psa, i gdzie dodatkowo poznałyśmy Milenę&Cherry, które są z okolic miasteczka, do którego często jeżdżę w wakacje.

Poza tym: nowe tereny, nowe zdjęcia, nowe pomysły i naprawdę fajna Wigilia, na którą udało mi się kupić kilka od dawna planowanych prezentów. Myślę również, że znacznie lepiej nauczyłam się rozumieć swojego psa.

A jak zwykle należy przedstawić nasze postanowienia:
- kolejny raz przesunąć swój horyzont; dosłownie i w przenośni
- uczestniczyć w psich wydarzeniach 
- próbować nowych sportów, doskonalić się we frisbee i uczyć nowych czynności
- wziąć udział w semi (tak się składa, że jesteśmy już zapisane)
- być może pojechać nad morze
- robić jeszcze lepsze zdjęcia  (heheh, a to już poddaję ocenie innym)
- przenigdy się nie poddawać!


Nie wszystko się udało i są rzeczy, które mogłyby się potoczyć lepiej, ale wszystko ma swój cel, a stare błędy zawsze można poprawić.

Teraz pora na przyszły rok!
- pojechać gdzieś dalej i miło spędzić czas
- pojechać na Rynek Główny i zrobić upragnione zdjęcia
- zwiedzić z psem inne krakowskie miejsca, które planowałam
- organizować grupowe spacery
- utrzymywać stare przyjaźnie i poznawać nowych ludzi
- brać udział w kynologicznych wydarzeniach
- wędrować w poszukiwaniu nowych miejsc
- mieć powody, by uznać ten rok za udany!

Szczęśliwego Nowego Roku!

Trening agility w Białym Psie

Tego dnia wszystko wisiało na włosku. Jeszcze kilka godzin przed nie byłam pewna, czy w ogóle pojadę, bo życie jak zwykle lubi kłaść kłody pod nogi. Późna pora, godzina szczytu, mróz, nieznane miejsce i brak aprobaty. Mieszanka niezbyt smaczna, ale do przełknięcia. Godzina 17 dnia 22 grudnia 2016. Po dość trudnej do pokonania drodze dotarliśmy na miejsce, upewniło mnie w tym widok młodej dziewczyny z beaglem. Pies miał ruffweary, a kiedy to piszę, nie jest to jeszcze typowy ubiór spacerowy, choć zaczynam je coraz częściej widywać. Po zaparkowaniu podeszłam do niej, dzięki czemu dowiedziałam się, że jest uczestniczką tego samego treningu i, że trener się spóźni. Nie zdziwiło mnie to, sama się spóźniłam przez te okropne korki. Nie czekałyśmy jednak długo i p.Jola przyszła. Poszłyśmy za nią pod górkę, co było dla mnie miłym zaskoczeniem (poprzedni teren, na którym bywałam był niski i bagienny). Na początku nie miałam pojęcia, czy cokolwiek z tego wyjdzie. Pies jak zawsze obrał sobie za cel pilnowanie każdego bez wyjątku i chciał do niego biegnąć, podduszając się na smyczy. Zdenerwowana w końcu powiedziałam tacie, żeby poszedł czekać w aucie. Na torze ćwiczyły tylko dwa psy i Teena była druga w kolejce, co oczywiście było dobrym posunięciem - miała czas, żeby zrozumieć, że naprawdę jesteśmy tylko we dwie i nie musi nikogo szukać. Kiedy przyszła kolej na nas, trochę nie wiedziałam, jak to będzie. Tunele. Teena raczej nie polubiłaby fanpage'a tej przeszkody, sądząc po wcześniejszych treningach. No, gdyby przyjąć, że posiada facebooka... w sumie to ma. Nieważne. Najpierw były to proste tunele i chyba hopka (?), ale tego drugiego nie jestem pewna. Biegała. Nie była odmowy, ominięcia przeszkody, wyjścia z tej samej strony. Biegała! Oczywiście nagradzałam ją i cieszyłam się w duchu, że ominęły mnie nieprzyjemności. Przebiegła nawet przez ten zakręcony i nie miała praktycznie żadnych oporów. Na drugim wejściu były hopki ustawione jedna po drugiej. Dobrze jest przerobić takie podstawy, a nie później się dziwić, że pies nie chce biegać bardziej skomplikowanych, co pani trener wiedziała i to doceniam. Teena bezproblemowo biegała i skakała, nawet jeśli chciałam tylko przejść i nie było komendy.


 Poznała nowy rodzaj nagrody - smaczki odłożone w plastikowym pudełku i chyba jej się spodobał. Kiedy jednak nie odkładam ich tam, to dawałam je bardzo szybko i przykucając, wręcz podobno przesadzałam, bo psu zdarzyło się je odebrać w ciągu skoku, ale naprawdę chciałam, żeby ciągle czuła motywację i miała jak najlepsze skojarzenia z przeszkodami, by nie zaprzestawała biegu tak jak kiedyś. Początkowo nieśmiało biegałam dłuższe sekwencje i bardzo pomagałam jej, żeby nie omijała przeszkód i wiedziałam, gdzie ma biec. Tak czy inaczej przez cały trening szło jej genialnie, później biegała już długą sekwencje z wymianą ręki bez dodatkowych wspomagaczy z mojej strony i wciąż moja kochana robiła to z entuzjazmem. To było tak nierealne, że teraz zastanawiam się, czy to nie zdarzyło się w mojej głowie, chociaż wiem, że to głupie (należę do ludzi, a ten gatunek zwierząt ma w zwyczaju pamiętać tylko złe wspomnienia). Gdy skończyły nam się smaczki, wyjęłam jej ulubioną hoko funny i pani zaproponowała, że będziemy biec, a ona na koniec jej rzuci. Jednakże jako, że jest to jej najukochańsza piłeczka, podbiegła do trenerki i zaczęła merdać ogonkiem ze wzrokiem "Daj! Daj! Noo proszę, daj!", więc odebrałam z powrotem jej skarb i wsunęłam do kieszeni. Ostatnią sekwencję za piłką biegła z wielką radością, więc trening zakończyłyśmy bardzo pozytywnie.

Na koniec, żeby było śmieszniej odwieźliśmy Milenę z Cherry na przystanek. W czasie drogi cały czas gadałyśmy. Trochę byłam niepewna, jak będzie z Teeną i innym psem w aucie, którego dopiero, co poznała, ale w ogóle nie było problemu.

W pogoni za przeszłością

Śmieszny tytuł, co? W końcu większość napisałaby za marzeniami, za planami... w sumie nie wiem za czym. Ale tym razem nie ja.







Od razu należałoby wyjaśnić, o co tej istotce chodzi. W skrócie o to, że wielu rzeczy nigdy bym nie zmieniła. To nie tak, że nie lubię żadnych zmian. Osobiście uważam np., że sikanie do kibla jest wygodniejsze od sikania do nocnika. Poważnie. Ale nie każda zmiana rzeczywistości jest równie dobra.

Tak jakoś na początku roku pisałam, że usilnie próbuję wejść w nowy plan, jakim jest liceum. Przyzwyczaić się do nowych godzin, wejść w nowe buty, spróbować nowych kibli... Dobra, dobra już kończę. I w sumie nawet mi to (czasami) wychodzi. Chyba póki co moim największym problemem jest lenistwo. I to nie tak, że ja siedzę w domu i piszę na komputerze (tak jak np. teraz...)  marnuję swoje życie, tylko o to, że... ja go właściwie nie mam. Niestety po ciężkim dniu albo i całym tygodniu trudno mi ogarnąć swoje cztery litery i przejść się z psem na intensywny spacer. Zwyczajnie brak mi na to sił, a przypuszczam, że spacer z omdlałym jest wybitnie mało interesujący. Jednak biorę się za siebie i wracam do swoich nawyków, do nawyków z przeszłości. A jakie to nawyki?

Trzynastoletnia Karolina codziennie rano o szóstej wychodziła ze swym brykającym szczeniakiem na pole (yep, jestem z Małopolski i żadnego dworu - póki co - nie posiadam), by porzucać mu zabawki, poćwiczyć sztuczki i poświęcić mu jak najwięcej minut przed wyjściem do szkoły. I tak cztery razy dziennie. Na każdym spacerze - i tym o 6, i tym o 21. Napisałam, że ze szczeniaczkiem, ale ten nawyk nieco mniej intensywnie, ale utrzymywał się przez lata. Szkoła była i to piątkowa, ale po spacerze. Najpierw był spacer pies, potem cała reszta świata. Przypomniał mi o tym spotkany świeżo upieczony właściciel shiby, który... widział nas, jak dzień w dzień wychodziliśmy poaportować o szóstej. Wracając do domu, miałam łzy w oczach.


A co się ostatnio u nas działo?

Kilka tygodni temu byłyśmy na spacerze z Megi, czarno-białą kundelką mojej przyjaciółki, która, nawiasem mówiąc, jest adoptowana. Megi, nie koleżanka! Suczka okazała się być zalękniona bardziej niż się spodziewałam, o czym byłam ostrzegana, więc byłam naprawdę naiwna, myśląc, że tak po prostu trafi do teenowego friendzone'u. Teraz wiem, jaki duży błąd popełniłam w trakcie spaceru - dodałam bodziec wywołujący strach (inny pies, nawet całkiem ignorujący) do innego takiego bodźca (park, który jest niedaleko, ale kundelka do niego nie chodzi), co razem z niepewnym siebie charakterem psa utworzyło książkowy obraz paniki. Przez całe popołudnie plułam sobie w brodę, że tego wcześniej nie przewidziałam i w myślach obrałam najbardziej pozytywny scenariusz, zamiast wcześniej połączyć pewne fakty. Jedynie usprawiedliwia mnie to, że nigdy wcześniej nie widziałam tego psa i jego reakcji na różne rzeczy. Tak czy inaczej, pies jest już po konsultacji z behawiorystą i mocno trzymam kciuki za tę dwójkę, z którym mam nadzieję, że pójdę jeszcze kiedyś na spacer i tym razem oba psy będą się miło spędzać czas! 

Niedawno zaliczyliśmy też pierwszy trening frizglity. Taki domowy oczywiście i decyzja o nim została podjęta dość spontanicznie, więc w międzyczasie... pogubiłam się w zasadach. Ćwiczyłyśmy tylko z tunelem, bo hopka została poza miastem i byłam naprawdę pewna, że po przeszkodach pies ma obiec przewodnika. No, właśnie nie ma... Mimo wszystko sport mi się spodobał, jest ciekawym urozmaiceniem łączącym agility i frisbee. Teenie w "naszej formule" całkiem fajnie szło, jak zawsze bardzo się starała łapać dyski. Trochę omijała tunel mimo bardzo pomocniczego handlingu i... obecności tylko jednej przeszkody, ale mózg pracował i usilnie próbował połączyć te dwa sporty, co nakazano mu po raz pierwszy, więc wszystkie niedociągnięcia wybaczam i cieszę się z dużego zaangażowania podczas całego tego treningu (oprócz frisbee i frizglity, robiłyśmy jeszcze elementy obi, żeby nie tylko ciałko było zmęczone).







Ćwiczymy też sztuczki, a bywa z tym różnie i teraz obrałam za cel stanie na łapach z tylko jednej strony ciała. Idzie opornie, ale przebłyski geniuszu też bywają, więc uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego i tę sztuczkę doprowadzimy do końca i kropka. Nie wiem jak, ile nam to zajmie i czy pies szybciej nie nauczy się latać, niż to robić, ale tym razem się nie poddam. Ponadto chcę od dłuższego czasu pojechać na trening agility do klubu i tuż przed napisaniem tego posta napisałam już do właścicielki toru, więc zrobię wszystko, by znowu spróbować tego sportu. //22 grudnia:
Byłyśmy dzisiaj na torze w Białym Psie. Godzina 17, nieco zimno i wokoło ciemno. Pies co pewien czas rozproszony (w końcu ktoś musi kontrolować cały świat, nie?), nieco wokalizujący i hopsający mi na nogi podczas przerw, ale... biegał. Z takim samym entuzjazmem na
każdym wejściu! To był pierwszy trening agility w moim życiu, który był po prostu genialny i będę go niesamowicie wspominać. Czasem musiała podejść do płotu i sprawdzać, czy na pewno nie ma tam mojego taty, ale tylko między sekwencjami i sama jej na to pozwalałam, a kiedy ćwiczyła... wymiatała na maksa.

Kompletuję też prezenty bożonarodzeniowo-mikołajkowe, bo przyznam, że zdarzało mi się nie popisać pod tym względem, ale w tym roku tak nie będzie! Nie będę póki co zdradzać, co za gifty planuję, zresztą dla części osób byłyby to minizakupy, ale w skrócie zamawiam kilka rzeczy, które chodzą mi po głowie od jakiegoś czasu - trochę do zabawy, trochę do noszenia i jakąś przekąskę jako rewanż za te wszystkie pierniczki i stół wigilijny. Może też sama coś pierwszy raz upiekę (moje zdolności kulinarne wykarmiłyby chyba tylko roztocza). Kto wie. //22 Zostanę pewnie przy tej wersji o roztoczach, ale za to faktycznie udało mi się kupić kilka rzeczy, o których od dawna myślałam i jestem z nich zadowolona.




///Niektórym w tej chwili się wydaje, że połowa posta nie pasuje do drugiej. Otóż nie. Agility to moje dziecięce marzenie i biorąc psa, od dawna chciałam je ćwiczyć, ale nie miałyśmy wtedy możliwości do tego. Moim jednym z planów było też spotykanie się z innymi psiarzami na spacerach, o czym również była mowa. Od wakacji trochę był z tym zastój, więc postaram się do tego wrócić. Sztuczki kiedyś ćwiczyłyśmy kilka razy dziennie i planuję do tego wrócić, bo dawało to najlepsze efekty, a pies był psychicznie zmęczony, czego teraz często mu brakuje i potrafi się o tym głośno dopominać. Zdarzyło mi się też nie dać mu prezentu na gwiazdkę (sic!). Jak pewnie, teraz już się domyśliliście ten post to cofnięcie się w przeszłość i naprawienie starych błędów, których żałuję.


A tu taki bonus humorystyczny:
Zmierzcha się. Nagle ktoś schodzi na dół, do wąwozu, gdzie niegdyś znajdowało się stare wysypisko śmieci. Dzisiaj nie pozostało po nim wiele, albowiem wąwóz stał się częścią lasu, a las częścią wąwozu. Gdzieniegdzie spod mchu wyrasta stary but czy oderwana głowa dziecięcej zabawki na zawsze utulonej do snu wśród zszarzałego runa. Wie, czego szuka, ale jeszcze tego nie widzi. Przykuca. Z góry słyszy narastające dźwięki wydawane niewątpliwie przez ludzi. "Tam ktoś jest!" - mówi nerwowo docierający z góry głos. Nieznajomego przechodzi dreszcz, by zaraz potem na jego twarz wstąpił nieokreślony uśmiech. - Kto to był? Menel? Psychopata? Może eksplorator Zony (Czarnobyl)? Nie, to tylko psiarz robiący swojemu psu zdjęcie. :D  Wesołych Świąt!