Jeśli jesteś dorosłym, który utrapiony własnym, cholernie beznadziejnym życiem, wszedł tu z nudów, to zalecam ctrl + w, jeżeli jednak jesteś młodą duszą (niezależnie od wieku), która ciągle podąża własną ścieżką, to miło Cię poznać. :)
"- A jakie jest największe kłamstwo świata? - spytał zaciekawiony młodzieniec.Marzenie nie jest zachcianką, marzenie to nagle pojawiająca się część życia, nowa część organizmu, bez której nie może on żyć. - to już moje słowa.
- To mianowicie, że nadchodzi taka chwila, kiedy tracimy całkowicie panowanie nad naszym życiem i zaczyna nim rządzić los. W tym tkwi największe kłamstwo świata."
A jakie były dotychczas moje marzenia i w jaki sposób jest spełniłam?
Pies. Początkowo to nie było marzenie, była to zachcianka malutkiej dziewczynki. Jednakże zgadzam się z Darwinem - wszystko, co żywe zmienia się, ewoluuje. Marzenia też są żywe. Marzenie gasło, rosło, coraz więcej i więcej żywiło się umysłem. Aż w końcu stało się nie tylko celem, ale tą nową częścią organizmu, bez której nie potrafi on żyć. Cykl trwał ok. 7 lat, może dłużej, licząc pierwsze etapy. Spełniło się dzięki wytrwałości, ale nie był to najważniejszy czynnik. Spełniła je Mądrość, która zawsze ewoluuje razem z marzeniami. Czy gdyby spełniło się na samym początku, dziś byłabym tym samym człowiekiem? Tym samym osobnikiem, ale nie tym samym charakterem, nie tym samym intelektem i nie tym samym "ja". Kim bym była? Nie wiadomo. Na pewno nie miałabym tej samej Wiedzy, którą zyskałam, czekając. To dla mnie było jedno z tych marzeń, które mają duży wpływ na nasze życie i zmieniają bieg naszej ścieżki.
To zabawne, ale domyślam się za to, kim byłby mój pies. Ok. siedmioletnim, opasłym yorkiem - takim samym jak inne psy ludzi, dla których kynologia nie jest pasją i nie poświęcają tym zwierzętom wiele uwagi. Ale kto wie... może gdyby nie psy, to oddałabym się innemu marzeniu. W końcu moją pierwszą miłością były... konie.
"Im bardziej zbliżamy się do naszych marzeń, tym bardziej Własna Legenda staje się jedyną prawdziwą racją bytu."
Lustrzanka. Dla kogoś, kto po prostu wszedł do sklepu i z nią wyszedł, zabrzmi do absurdalnie. Natomiast dla małej dziewczynki było to nierealne, właściwie to mało kto z psich blogerów w tamtych latach je posiadał, dlatego mimo że podziwiała zdjęcia, nie przykładała do tego tak wielkiej wagi. Jej pierwszym aparatem był czerwony (kolor w końcu miał duże znaczenie!) Nikon Coolpix L25. Ten aparat wiele mnie nauczył. I wszystkie dzieci świata mogą mnie w tym momencie znienawidzić (i vice versa!), to gdyby mnie ktoś pytał, czy kupić swojemu dziecku lustrzankę na pierwszy aparat, odpowiedź to kategoryczne NIE. Ta mała cyfrówka pokazała mi czym jest szacunek, zrozumienie ograniczeń, odnajdywanie zalet i wyciskanie 110% swoich wzajemnych możliwości. Nie ważne jest czym się robi zdjęcia, tylko jak. I co ciekawe, najlepsze zdjęcia wychodzą z przypadku, nagłego odruchu, totalnego spontana, który każe nam działać.
Ale wracając do tematu lustrzanki - no i teraz, jak o tym myślę, to sądzę, że naprawdę mi odwaliło. Pewnego dnia po prostu zobaczyłam czyjeś ładne zdjęcia, zapytałam się jakim aparatem je poczynił, i dowiedziawszy się marki i numerka, postanowiłam, że też chcę taki aparat mieć. Już. Teraz. Natychmiast. W tym momencie. Na allegro znalazłam używkę od razu z 50 mm f.1.8, ale nie jestem na własnym utrzymaniu, więc trzeba było otrzymać zgodę od genodawców. Genodawcy odmówili (i słusznie!), a ja po jakimś czasie ochłonęłam. Tylko nieprzyćmiony umysł potrafi myśleć racjonalnie. Poczęłam szukać czegoś realnego - zwykłego, małego kompaktu z nieco większymi możliwościami. Czytałam o megazoomach i tutaj pojawiły się opcje jak Canon Powershot SX400, SX520 czy Sony HX300. Małe fajne podręczne aparaty o ciekawych właściwościach do ok. 800 zł (polecam zobaczyć sample photos), wiele firm takie robi i stanowią taką małą namiastką lustrzanki. Nie będę wam streszczać całej historii, ale po zdobyciu większej Wiedzy i oglądaniu naprawdę wielu modeli, historia zatoczyła koło i znów pojawił się temat lustrzanki. Tym razem rozważnie, z większym dystansem... skończyło się na tym, że mam używaną lustrzankę z małym przebiegiem i możliwością nagrywania filmów, której cena wyniosła mniej (!) niż wyżej wymienionych aparatów, a możliwości nieporównywalnie większe. Wystarczy zyskać Mądrość i szukać.
Agility, frisbee. Biorąc psa, myślałam o tych sportach. O nieodpartej chęci trenowania i rozwijania się w nich. Frisbee umożliwiłam sobie sama niczym Kid Flash, który sam wywołał swoją moc. Po prostu pracą - głównie nad motywacją, rzutami i łapaniem z rozbiegu. Agility umożliwiają nam zajęcia od czasu do czasu w DAT. Nie mamy jeszcze tutaj tych super mocy, ale skoro udało nam się od zera z frisbee, to uda nam się jeszcze raz!
"Zawsze mamy możliwość robienia tego, o czym naprawdę marzymy."A Ty, spełniłeś już swoje marzenia?